Krótko, króciutko, bo w przelocie o książce Murakamiego:
Czy nie będąc wyczynowym sportowcem odnoszącym wielkie sukcesy można napisać dobrą i wiarygodną książkę o bieganiu?
Czy nie będąc wyczynowym sportowcem odnoszącym wielkie sukcesy można napisać dobrą i wiarygodną książkę o bieganiu?
Kiedy mąż wręczył mi jakiś czas temu najnowsze wtedy dzieło
mojego ukochanego Murakamiego (fanom nie trzeba przedstawiać, nie-fanom napiszę
tylko, że to bodajże najpopularniejszy obecnie na świecie japoński pisarz,
który regularnie obstawiany jest przez bukmacherów jako murowany kandydat do
literackiego Nobla, mój prywatny numer 1…), podeszłam do pozycji nieufnie.
Bieganie? Na tle innych dzieł Japończyka temat wydawał się nudny i nie wart
papieru. A gdzie motywy oniryczne tak charakterystyczne dla Murakamiego? Gdzie
zbłąkany główny bohater? Gdzie kobiety z pięknymi uszami? Bieganie… Hm…
bardziej z lojalności niż szczerej chęci zaczęłam czytać.
Już po kilkunastu pierwszych stronach zaczęłam bić się w
pierś (czy jak mawia moja mama-odszczekiwać) moją pomyłkę… Dopiero przy tej
książce naprawdę widać ogromny talent autora. Bo w gruncie rzeczy temat tak
prawdziwy, tak fizyczny, wymaga największej literackiej finezji. Jak zwykle u
Murakamiego czuje się klimat opisywanych przez niego miejsc, ale do tego
dochodzi spowodowane obrazowymi i realnymi do bólu opisami treningów odczucie
fizycznego wręcz zmęczenia (nawet gdy z książką leży się na kanapie;)),
trudność złapania oddechu i drżenie mięśni. „Nie jestem człowiekiem. Jestem
maszyną. Niczego nie czuję. Po prostu zmierzam naprzód. (…) Gdybym powiedział
sobie że jestem żyjącą istotą ludzką, człowiekiem z krwi i kości, padłbym z
bólu”.
„O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” można polecić wszystkim
– tym, którzy biegają i nie czytają książek i molom książkowym, którym idea
ruchu jest obca. Jest to opowieść o zmaganiu się człowieka z własnym brakiem
motywacji i zmęczeniem, pozbawiona jednak towarzyszącym często tego typu
dziełom zadęcia. Czytając Murakamiego widzi się człowieka o zaskakująco młodym
(jak na jego wiek) duchu i nagle znikają pytania o sens „katowania” własnego
ciała codziennym treningiem i maratonami. Chce się biec z nim, dotknąć choć
przez chwilę opisywanych przez niego uczuć, wznieść się ponad codzienność, by
za chwilę uświadomić sobie, że w sport (niezależnie od poziomu jego
profesjonalizmu) wpisane są ciągłe porażki i przegrane ze swoją głową i ciałem,
które jednak nie powinny być powodem tego by się zatrzymać.
0 komentarze:
Prześlij komentarz